piątek, 2 grudnia 2011

Maroko part II - kraina zapachu i koloru


Cześć! Udało mi się scalić drugą część mojego cyklu o Maroko, dziś będzie trochę wspomnień i sentymentów. Wiem, że długo, wiem, że w dzisiejszych czasach jesteśmy zbyt leniwi na czytanie ale mam nadzieję, że znajdzie się tu kilka osób które spróbują przebrnąć przez ten tekst dla mniej wytrwałych polecam obejrzenie moich zdjęć z podróży....a jeśli interesują Was informacje praktyczne na temat Maroko zapraszam tutaj Click

<3 Maroko


Godzinny mocno poranne, maj 2010, czwartek.
Podróży z Walencji do Madrytu właściwie nie pamiętam – trwała krotko a ja byłam mocno zaspana. Lot we trójkę j odbywaliśmy we trójkę ja, Ela 1 i Pepe (Meksykanin), mając spotkać się z Elą 2 w Madrycie, aby dalej wspólnie poszybować na kilkudniowe wakacje na Czarny Ląd. 
O dziwo na madryckim lotnisku byliśmy o czasie, toteż mogliśmy spokojnie zjeść śniadanie! Nasz spokój nie trwał jednak na tyle długo abyśmy mogli zacząć się nim rozkoszować. Przy ostatniej odprawie na ogromnym lotnisku, okazało się, że Pepe nie ma ważnej pieczątki w swoim paszporcie. (Wszyscy nie- obywatele Unii Europejskiej muszą mieć potwierdzenie w paszporcie, że ją opuszczają). Stewardessa miło poinformowała nas, żebyśmy nie liczyły na to, że kolega poleci z nami. To, że zdąży na samolot faktycznie graniczyło z cudem, do pokonania miał prawie kilometr w jedną stronę, a do odlotu samolotu zostało niecałe 15 minut. 

Zaczęłam korzystać ze wszystkich znanych mi technik manipulacji aby spowolnić kolejkę do odprawy, jednak szybko zostałam zbesztana i musiałam zaprzestać swoich działań. Kiedy pogodziłyśmy się z myślą, że Pepe nie poleci tym samolotem, w przypływie troski stwierdziłam , że ja z nim zostanę. Czy następnego dnia nie można lecieć? Owszem ale dopłacając niemała kwotę 170 euro. W dodatku okazało się, że kolejny lot do Tangeru jest za 3 dni. Zostałam mocno skrytykowana przez dziewczyny, które stwierdziły, że to głupota, że to mężczyzna, że na pewno sobie poradzi, a one beze mnie niekoniecznie... wciągnęły mnie do samolotu, jako ostatnie zajęłyśmy miejsca i zaczęłyśmy zastanawiać się jak sobie poradzimy – 3 kobiety – blond i dwie rude na arabskiej ziemi… 

W ostatniej chwili wbiegł, przy akompaniamencie oklasków ‘całego samolotu’, zdyszany, zaczerwieniony, ledwo trzymający się na nogach, któraś z El chyba nawet uroniła łezkę. Po kilku godzinach lotu wylądowaliśmy w Tangerze. 

lotnisko w Tangerze

tuż po przylocie, Tangier
Przywitało nas zachmurzone niebo w towarzystwie kurzu i dziwnie przyglądających się nam miejscowych. Aby się nie zgubić korzystamy z usług miejscowego samozwańczego przewodnika – zwanego Omar bez Coca – Coli - który opowiada nam niestworzone historie ale są na tyle ciekawe, że mogę w nie wierzyć ;)



Pepe i Omar bez Coca - Coli

'tangierskie' zaułki

miasteczko do najczystszych nie należy ;)

W Tangerze nie bawimy zbyt długo – Ele są przerażone miastem, plaża nad oceanem okazała się wypełniona nie tyle turystami, co nieczystościami a w małych uliczkach wciąż spotykamy Marokańczyków oferujących nam coraz to nowe używki. 

nie spotkałyśmy wielbicielek ani kąpieli wodnych. ani słonecznych


zostań mała Marokanką


maj? Maroko? długi rękaw? Tak! Jednak nie ubieraliśmy się tak ze względu na chłód który panował w Maroko. Biorąc pod uwagę, iż nie zatrzymywaliśmy się w turystycznych kurortach, w kontaktach z miejscowymi chcieliśmy zachować szacunek do ich kultury, wyrażający się odpowiednim strojem.



Przyznaję, że ja odnalazłam się wspaniale w nowym klimacie, ciekawa byłam każdego zakamarka ;) 
Nie przeszkadzał mi kontakt z cywilizacją, która w niczym nie może równać się z europejską, pomimo tego, że moi znajomi, wyobrażali sobie Martynkę przemierzającą pustynię w szpilkach z walizką na kółkach i ubolewającą nad brakiem dostępu do internetu i normalnej łazienki. 
Nic bardziej mylnego… muszę się pochwalić, że nie tylko obyłam się bez prostownicy i ciepłej wody, z garstką podstawowych kosmetyków, ale zamiast torebki w rączce, dzielnie maszerowałam z wielkim plecakiem na barkach. 

Marti, Ela i plecaczki


magiczne jest to zdjęcie wykonane przez Elę


jak zwykle wszędzie musiałam zajrzeć

Następnego dnia wsiadamy do autokaru i jedziemy do Szefszawanu, malowniczego miasteczka położonego w górach Rif. Po dotarciu na miejsce szukamy taniego hotelu, dobrotliwy taksówkarz obiecuje zaprowadzić nas w idealne miejsce. Z ciężkimi plecakami kroczymy przez wąskie uliczki, docieramy na miejsce – szału nie ma! Żegnamy kolejnego przewodnika oszusta, zostawiamy rzeczy i inicjujemy mała sesję na dachu...

apartament na dachu





ciąg dalszy sesyjnych pomysłów Marty


takie brzydkie, że aż piękne

Idziemy spacerkiem pod górę przez targowiska na główny plac, gdzie jemy tradycyjne marokańskie danie - tadżin (przygotowywane w specjalnym glinianym garnku, z białego lub czerwonego mięsa z ziemniakami, warzywami i przyprawami). Kuchnia marokańska jest typową kuchnią arabską, można nawet pokusić się o stwierdzenie, że jest to kolebka tej szkoły sztuki kulinarnej. Można tu spotkać takie potrawy, typowe dla krajów arabskich jak kuskus, tadżin (duszone mięso z warzywami) i harira (pikantna zupa z soczewicy). Mój przepis na tadżin, który wykonałam ostatnio dla przyjaciół podam Wam jutro w dziale KUCHNIA

kusku i tadżin

barwniki do skór

w świecie przypraw i smaku orientu


piękna porcelana


takie buty najczęściej można ujrzeć na stopach miejscowych


Szefszawan nas zachwyca, kolorami – wszystko było tam niebiesko-białe, pięknymi restauracjami i wybujałą roślinnością. Chcę tu zostać chociaż jeszcze przez chwilę ale grafik jest zbyt napięty, następnego dnia udajemy się do Fezu, kolejny raz przeprawa rozklekotanym busem w towarzystwie wydających nieprzyjazną woń tubylców – przyznaję to staje się ciężkie do zniesienia, jakaś kobieta wzięła ze sobą w podróż kurę, tego już za wiele...

w biednych marokańskich domach, często można zobaczyć obrazek mieszkańców leżących na podłogach, zimna posadzka pozwala im uciec przed gorącem


pranie i wszędzie pojawiające się kotki


jedna z moich ulubionych uliczek Szewfawanu z galerią obrazów





z Elżbietą


Aby uprzyjemnić sobie i Pepe drogę uczę go polskiego…. 
Docieramy do Fezu, to już półmetek naszej drogi. Spotykamy przesympatycznego chłopca „Amigo de corazon” , kelnera, jednej z placowych restauracji, której stajemy się stałymi gośćmi. 

Smile. You are in Fez

Wieczorem spragnieni procentowego trunku (alkohol można kupić w niektórych restauracjach na takich zasadach jak na czarnym rynku, czyli ceny są zawrotne) wsiadam z jedną z El do taksówki i jedziemy do supermarketu. 

Zupełnie inna kolejka i wyjście dla osób kupujących alkohol, sprawdzają dowody….obłowione wracamy do hotelu, nie ma lodówki ale nalałyśmy do wiaderka zimnej wody i zaczynamy chłodzić wino i tequilę. Dużo nie wypiliśmy bo zmorzył nas sen i zmęczenie. 


Następnego dnia trafiamy na sympatycznego przewodnika w śmiesznym ubraniu, tak wiem mieliśmy nie dać się oszustom i nie bawić się w wynajmowanie przewodników. Jednak Medyna (stara dzielnica miasta w której mieszczą się bazary, główny meczet i inne ważne budynki), nie tylko jest zabytkowa ( wpisana na listę dziedzictwa kultury UNESCO) ale także bardzo rozległa i niebezpieczna, lepiej poruszać się w towarzystwie znanego Berbera. Przeciskamy się między przechodniami wylewającymi się z małych sklepików. Po medynie nie jeżdżą samochody ani motory z bardzo prostego powodu – zwyczajnie nie zmieszczą się na wąskich dróżkach. Podstawowym środkiem transportu są tu osiołki (które uwielbiam fotografować). Podobno jest ich tu aż 10000.

labirynty medyny
                  
Berberyjski przewodnik, człowiek niezniszczalny wyglądał na 100 lat, miał 5 żon ale jedną prawdziwą miłość


osiołek - podstawowy środek transportu










płatki róż służące do wyrobu perfum i olejków


Maroko słynie z pięknych tkani, sama zakupiłam kilka szaliczków

przed wejściem do świątyni trzeba się umyć - zdjęcie zrobione z ukrycia ;)

w zakładzie garbarskim - farbowanie skór


w zakładzie garbarskim - suszenie skór


cmentarz, Fez


za murami miasta, Fez


pozostałości bramy miasta, Fez





To miejsce, w którym krążenie po labiryncie tętniących życiem ulic staje się fascynującą przygodą.

Marty i wąż

z Pepe chyba bardziej się zaprzyjaźnili

Fez nas oczarował. Spędziliśmy tam dwa dni. Ja stałam się atrakcją dorosłych i dzieci (zbierających się na placu) - pełnym zaklinaczy węży i różnorodnych straganów. Zaczęły pokazywać mnie palcami, myślę, że to przez mój płomienny kolor włosów, przynajmniej tak sobie tłumaczę przybyszem z innej planety przecież nie jestem.

Zbliża się dzień wylotu, przez te 4 dni zdążyliśmy jedynie dotknąć Maroko i jesteśmy pewni, że tu wrócimy. Bierzemy taksówkę na lotnisko i ruszamy w drogę…Jak się szybko okazuje nasza droga powrotna staje się tylko zwrotną. Wracamy do Fezu poinformowani, że w przeciągu kilku dni nie jesteśmy w stanie opuścić terytorium Maroko drogą powietrzną, z uwagi na wybuch wulkanu! Ele są niepocieszone – jedna tęskni za facetem, drugą mają odwiedzić jutro w Walencji znajomi, Pepe narzeka, że nie może opuścić więcej zajęć na uczelni. Tylko ja się cieszę,  że o kolejne 5 dni przedłużę sobie wakacje ;-) 

Nasze myśli wypełnia konstruowanie cudownego planu powrotu do Europy, idziemy do kafejki internetowej, aby przeszukać sieć w znalezieniu naziemnych połączeń z Hiszpanią. Ela proponuje przeprawę promową przez cieśninę Gibraltarską, ja zachęcam do skorzystania z bezpłatnej opcji 'przebukowania' biletów i pozostania kilka dni dłużej. W końcu udaje mi się przekonać towarzystwo, zostajemy i spotykamy Ferii, przesympatyczną meksykankę, która podróżuje sama od pół roku po Europie i zapragnęła odwiedzić Maroko, pyta czy może się przyłączyć.... i tak dalszą drogę przebywamy wspólnie

z naszą nową, wspaniałą towarzyszką - Feri


Ela, Marty, Feri, Pepe


Postanawiamy kolejne dni spędzić w Mekness - mieście położonym w północnym Maroko, na przedpolu Atlasu Średniego, które dzisiaj (z Marrakeszem, Fezem i Rabatem) jest jednym z tzw. Cesarskich Miast Maroka. Na początku X w. przywędrowało tutaj z gór Atlasu berberyjskie plemię Meknasa i rozbiło swoje namioty.
Dużo zabytków i pałaców to powody, dla których miasto porównywane jest do francuskiego Wersalu. Nietrudno w nim odnaleźć mieszankę stylów architektonicznych arabskiego i francuskiego. 



















W ciągu dwóch dni dokładnie zwiedzamy Meknes, a zabytków w nim nie mało. Znajduję się tam najwspanialsza w całym Maroku brama miejska Bab Mansur, brama Bab al-Chamis i liczne meczety.
Wieczorami urzędujemy w knajpach, popijając....herbatę. Miętowa herbata przyrządzana w Maroko według specjalnego ceremoniału (samo parzenie jej zajmuje pół godziny) nie ma sobie równych. Nazywana bywa whisky Berberów - Maroko to kraj muzułmański, więc o prawdziwej whisky nie ma mowy.

Kolejnego dnia udajemy się do Volubilis ( gdzie znajdują się ruiny miasta - to jedno z nielicznych zachowanych świadectw kolonizacji Maroka przez Imperium Romanum)

Volubilis


ruiny miasta romanskiego, Volubilis 


w komplecie

Ostatni dzień poświęcamy na zwiedzenie świętego miasta muzułmanów. Mulaj Idris zostało założone w VIII w. przez prawnuka Mahometa - Mulaja Idrisa I al-Akhbara. 
Miasteczko położone na wzgórzu, przez wieki nie mieli tu wstępu chrześcijanie i nawet teraz duże grupy turystów nie są mile widziane. Muzułmanin, którego nie stać na odwiedzenie Mekki, może odbyć pielgrzymkę właśnie do tego miejsca. Na rogatkach miasta policja kontroluje pojazdy i pieszych.

święte miasto muzułmanów, Mulaj Idris


święte miasto muzułmanów, Mulaj Idris

Mulaj Idris


Jedziemy na lotnisko rzewnie żegnając Ferii i obiecując sobie, że niebawem się spotkamy tym razem na europejskiej bądź meksykańskiej ziemi. 
Jesteśmy szczęśliwi, że wybuch wulkanu przedłużył nam wakacje w krainie słońca i orientu i obiecujemy sobie rychły powrót...

Marty




25 komentarzy:

  1. Tak długo znam Martynę, a historii Pepe jeszcze nie słyszałam :)

    co do tych długich rękawów, to tam też strasznie wieje, więc ja nawet w czerwcu chodziłam w długich spodniach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne zdjecia i dobrze napisane :) Zdecydowanie zacheca do wyprawy do Maroko..

    OdpowiedzUsuń
  3. szkoda, że się nie da komentować zdjęć ;P są bardzo ładne

    OdpowiedzUsuń
  4. @Aleksandra: serio Ci nie mówiłam? z resztą tyle tam się tyle wydarzyło, poza tym wydarzenia związane z niemożliwością powrotu przyćmiły mi tą sprawę z Pepe ;) Marty

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne zdjęcia!
    Zapraszam do mnie dzisiaj kilka nowych ubrań zimowych :-)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Marokoooo <3 i ta historia z tym meksykaninem.
    Fajnie piszesz i widać, że nie boisz się wyzwań.
    Ja w Maroko byłam w innych rejonach bardziej turystycznych ale przyznam, że to co tu pokazałaś oddaje to bardziej prawdziwe Maroko. aż zachciało mi się tam wrócić

    OdpowiedzUsuń
  7. Jejkuu ! Jak pięknie ! :D i te palmy, tak tam kolorowo. super :)

    OdpowiedzUsuń
  8. zazdroszczę Ci takiej podróży
    K.

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo ciepło wspominam ten czas spędzony z Tobą, Elą i Pepe. Może teraz zorganizuj Elę i wspólnie, tak jak kiedyś Maroko, przemierzymy Meksyk z Feri i Pepe.

    Ela 1 (późnej zdegradowana przez Pepe na Elę 8)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wszystkie zdjęcia zdecydowanie mi się podobają, jednak fotografia na której starsza kobieta siedzi na podłodze po prostu powaliła mnie na kolana!
    Rewelacyjna!
    Co do konkursu chciałam zapytać, czy opis "wymarzonej sesji zdjęciowej" należy zamieścić w komentarzach?
    Pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Zdjęcia są wspaniałe !! Bardzo chciałabym odwiedzić ten kraj, porcelana jest przepiękna ! :)) W konkursie bardzo chętnie wezmę udział ale i tak nie zajmę nawet 2 miejsca, bo nie mam szczęścia..

    OdpowiedzUsuń
  12. Przepiękna, rzetelna relacja, cudne zdjęcia! :O Dobrze, że mnie nie zabraliście; gdybym stanęła przy straganach z tą cudną ceramiką, albo przy tkaninach (uwielbiam szyć!), z pewnością utknęlibyście na dłużej! :D

    OdpowiedzUsuń
  13. Przepiękne zdjęcia, absolutnie zaczarowane, magiczne!
    Od patrzenia aż się cieplej robi i można tak patrzeć i patrzeć! Tyle tu kolorów! No naprawdę jestem pod ogromnym wrażeniem!
    Ps. Nowa notka jutro ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. genialne zdjęcia !
    chciałabym podróżować ; ]
    obserwuje ; ]
    zapraszam do mnie:
    http://bulkaa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  15. Naprawdę ciekawy post, czytało mi się bardzo przyjemnie. No, i piękne zdjęcia :-)

    OdpowiedzUsuń
  16. oj jak pieknie, cudne kolory, od samego patrzenia na te wakacyjne zdjecia robi sie cieplej i zapomina sie o tym, ze za oknem szaro i buro ;)! pozdrawiam ;))

    OdpowiedzUsuń
  17. Uwielbiam dalekie podróże, ale póki co marzę o wyjeździe do Grecji... Ateny, Rodos! mmm :) Zazdroszczę doświadczeń i wspomnień :)

    OdpowiedzUsuń
  18. musiał być niezły nastrój :)
    obserwuję- rewanż? :)

    OdpowiedzUsuń
  19. kto robił te zdjęcia???

    OdpowiedzUsuń
  20. Zazdroszczę takiej podróży! świetne zdjęcia, piękne widoki :) zazdroszczę i to bardzo!

    OdpowiedzUsuń
  21. ja też zazdroszczę ja niestety mieszkam z rodzicami i o takiej podróży nie mam co śnić ;/

    OdpowiedzUsuń
  22. boże jak kolorowo. piękne wspomnienia

    OdpowiedzUsuń
  23. Przepiękne zdjęcia!!! Ja podróże uwielbiam...ale nie takie z przewodnikiem po muzeach tylko właśnie takie jak wasza...zazdroszczę....no ale pieniądze odłożę i sama też pojadę ;P

    OdpowiedzUsuń

Jeśli podoba Ci się nasz blog, zostaw komentarz i dołącz do obserwowanych. Każdy komentarz jest dla nas bardzo pomocny, dziękujemy:)